Wpadł mi w ręce niezwykły artykuł gazetowy >>„O tyranach”<<. Czytałem go z rosnącym zainteresowaniem, ujęty elokwencją autora, jego dosadnymi wywodami i nieco archaicznym językiem. Jakże byłem zdziwiony, gdy na końcu okazało się, że autorem jest świetny (niestety w Polsce mało znany) Karel Čapek, który pisał te do dziś aktualne słowa w 1926 roku.
Gdy zarysowała mi się w głowie myśl spisania mojej osobistej opinii o dzisiejszej sytuacji w naszym kraju – zupełnie przypadkiem zobaczyłem w witrynie księgarskiej książeczkę „o tyranii” Timothego Snydera i po chwili już czytałem ją w odjeżdżającym autobusie.
Snyder maluje czarny scenariusz budzenia się tyranii:
„Kiedy uzbrojeni ludzie zakładają mundury i zaczynają maszerować z pochodniami i zdjęciami przywódcy, koniec jest bliski. Gdy popierające przywódcę bojówki mieszają się z policją i wojskiem, jest już po wszystkim.”
Każda dyktatura, tyrania zaczyna się od próby wprowadzania niewielkich zmian. Jak powiedział prof. Philip Zimbardo:
„Na początku jest ograniczenie wolności słowa, później kontrola mediów, następnie kontrola sądownictwa, później politycy zastępują wybieralnych przedstawicieli, następnie więzieni są krytycy reżimu, kolejny krok to odwoływanie wyborów, później władza wojskowa bądź religijna i w ostateczności całkowita dominacja polityczna.”
Zasadę trójpodziału, władzy jako ochrony prawa przed dyktaturą, przed państwem policyjnym, wymyślono już w XVIII wieku. Dążeniem każdego tyrana, jest skrycie lub jawnie zamienić ten trójpodział w fikcję, w której władza państwowa może wszystko, bez ograniczeń.
Zarówno historia wojen, jak i prowadzone w warunkach pokoju eksperymenty Milgrama z 1961 i 1962 roku czy eksperyment więzienny Stanford (1971) Philipa Zimbardo, udowodniły, że metodami manipulacji psychicznej z każdego niemal człowieka można łatwo zrobić posłuszną władzy, dziką, bezlitosną bestię.
Postawię tu nieco anarchistyczną tezę – KAŻDA władza państwowa to system przemocy. Istotne jest tylko, czy ta przemoc odbywa się w granicach prawa. I to w granicach cywilizowanego prawa, bo tyran a przynajmniej ich większość zmienia prawo tak, aby tę cechę cywilizacji zatraciło – aby zamiast bronić obywateli, karać ich za każdy przejaw braku uległości. Cechą tyranii jest niszczenie opozycji siłą i rządzenie strachem – bez oglądania się na jakiekolwiek prawo.
W każdym kraju, w każdym społeczeństwie są ludzie niezaradni, najczęściej też niewykształceni, którzy winę za swoje nieudane życie, za niedostatek przypisują wszystkim, tylko nie sobie. To ludzie najpodatniejsi na indoktrynację i demagogię.
Władza celowo wskazuje ludowi rzekomych wrogów, którzy maja być winni ich biedzie. Popularyzowanym przez władze wzorcem staje się agresja, nietolerancja i chamstwo. Tymi, którzy ulegają rządowej propagandzie łatwiej rządzić, tacy ludzie spełnią każdy rozkaz swoich panów.
Władza rzuca demagogiczne hasła – a ciemny lud łyka je jak gęś kluski. Wystarczy krzyknąć, że złodzieje rozkradli Polskę – a niektórym już żadnych dowodów nie potrzeba. Przy wrzasku iście goebbelsowskiej propagandy czarującej ciemny lud, głosy prawdy brzmią jak pisk przyduszonej myszy. Ktoś mi zarzuci, że gardzę ludem. Nic podobnego! Gardzę ludźmi, dla których jedynym motorem działań jest nienawiść i głupota…
Powiedzieć – że w Polsce źle się dzieje – to tylko eufemizm. Jesteśmy świadkami, jak przy poparciu wielkiej części społeczeństwa dość wątła polska demokracja zamienia się w kult jednostki i tyranię – w podobny sposób, jak to stało się np. w Niemczech w 1933 roku, gdy Hitler demokratycznie sięgnął po władzę, a potem niepotrzebne już pozory demokracji odrzucił. Tak jak wtedy – śmiejemy się z marionetkowości tyrana – i nagle może być za późno.
Tak jak w stalinowskich czasach, władza upowszechnia nowe obelgi do dyskredytowania jej przeciwników : „komuchy”, „ZOMO”, „bezpieka”, „oderwani od koryta”, „układ”, „łże-elity”, „wykształciuchy”, „pokolenie SB”, „lumpeninteligenci”- gołosłowne inwektywy kompletnie bez pokrycia, ale trafiające do uszu tzw. „ludu”. A przecież prawdziwych „komuchów” nie brak i w rządzącej partii, a skok pisowcow na rządowe posadki przekracza wszelkie poprzednie nepotyzmy i historie dyrektorów „przynoszonych w teczkach” za czasów PZPR.
Bez możliwości obrony, bez jakiegokolwiek indywidualnego przewodu sądowego niszczy się ludzi, który pracowali w instytucjach uznanych odgórnie i w całości za przestępcze.
Za takie instytucje uznano w całości milicję i jej wojskowy odpowiednik WSW. A przecież gros funkcjonariuszy tych instytucji łapało całe życie złodziei, morderców i oszustów, mając ideologię głęboko gdzieś…. Ale bezapelacyjnie, bez możliwości odwołania narzucono znak równości: jakikolwiek funkcjonariusz państwowy=donosiciel bezpieki!
Bez echa przeszła odpowiedź ministra spraw wewnętrznych, który lekarzowi skrzywdzonemu odebraniem emerytury za pracę w instytucji rządowej oświadczył – że odbieranie emerytur nie będzie dotyczyło Powstańców Warszawskich(!). Znów nie ocenia się człowieka, jego dokonań czy jego win – ale wskazuje jakieś mityczne uzasadnienia wyjątków. Czyż były Powstaniec nie może stać się donosicielem i katem? A czyż były milicjant łapiący kryminalistów nie może być porządnym człowiekiem? Tak jak to czyniła komuna – odgórnie dzieli się ludzi na „dobrych” i na „wrogów”.
Za czasów komuny „dobrymi” byli np. żołnierze Berlinga a „wrogami” do których lepiej się było nie przyznawać byli Akowcy czy żołnierze Andersa. Obecna propaganda robi dokładne to samo – zamieniono tylko „wrogów” z „dobrymi”. Oczywista argumentacja, że żołnierz nie wybierał do którego oddziału go wcielili, że każdy walczył o swoją Ojczyznę, a nie o jakąkolwiek ideologię – do zapiekłego w nienawiści ludu nie trafiają.
Polityczny ekstremizm i skrajny nacjonalizm podaje się ludowi jako patriotyzm. Wzorcem patriotyzmu czy nawet kultury zaczyna być cham, chamstwo zaczyna się oficjalnie gloryfikować i tworzyć z niego wzorce zachowania. Szermując tym rzekomym patriotyzmem wbija się do chętnych głów hasła godne ulicznych mafii – że ten który mieszka „na innej ulicy” jest wrogiem, jest gorszy, że zaszczytem jest go pobić czy zniszczyć jego mienie.
W blasku fleszy władza aresztuje rzekomych przestępców oznajmia że „ ten człowiek już nikogo więcej nie zamorduje”, czy oznajmia o wykryciu jakichś gigantycznych korupcji – a potem po cichu wypuszcza się aresztowanych, bo oskarżenia były wyssane z palca. Jakże tęsknić muszą niektórzy ministrowie do czasów, kiedy w latach pięćdziesiątych każde oskarżenie można było „udowodnić” – bez żadnych dowodów….
Organy władzy przymykają oczy na coraz bardziej jawną działalność neo-nazistów, szczycących się hitlerowskimi symbolami i otwarcie gloryfikującymi przemoc. My wiemy, do czego doprowadził Hitler. Kiedy władze się obudzą?
Smutne, że potężny i bardzo opiniotwórczy polski kler jawnie pobłaża narastającej fali agresji i nienawiści, która jest przecież zaprzeczeniem chrześcijańskiego etosu.
Partia rządząca, by zapewnić sobie elektorat świadomie i cynicznie skłóciła naród, wydobyła z obywateli najgorsze cechy ludzkie: zawiść, mściwość, chamstwo, rasizm, ksenofobię.
W oficjalnej partyjnej retoryce rządzących nie ma miejsca na półśrodki: albo jesteś „prawdziwym Polakiem” – w praktyce wrzaskliwym, agresywnym nacjonalistą, albo należysz do „wrażych elit”, „zdradzieckich mord”, „kanalii” i.t.p.
Ja nie mam powodu chwalić PRL-u. Wyrosłem w rodzinie, która nie przez wojnę – ale przez zmianę ustroju straciła niemal cały dorobek pokoleń, której członkowie musieli emigrować z rodzinnego Krakowa, która przeżyła wiele rewizji i nalotów bezpieki, której członkowie zostali przez lata zmuszeni do życia z głodowych pensji, do wyprzedawania resztek rodzinnych pamiątek. Ale nikt z członków naszej rodziny nigdy nie zapisał się do PZPR (na marginesie – znam bardzo porządnych ludzi, którzy byli w PZPR), a nasi bliscy kształcili się, zdobywali tytuły naukowe i profesorskie, osiągali poważne stanowiska w instytucjach naukowych. To ówczesne szkolnictwo wykształciło i wychowało także wszystkich dzisiejszych prominentów z partii rządzącej.
Żyliśmy ze świadomością daru od losu, że nikt z nas nie został aresztowany przez bezpiekę, że nikt nie został przymusowo skierowany do pracy w kopalni – jak wielu znanych nam potomków „kapitalistycznych” rodzin. Przez lata musieliśmy pisać w niezliczonych ankietach i życiorysach socrealistyczny eufemizm: „pochodzenie – inteligencja pracująca”. Przez lata niektórzy z naszej rodziny musieli ukrywać przynależność do AK, a niektórzy byli wzywani na liczne, poniżające przesłuchania w tej sprawie.
Nie mam powodu chwalić PRL-u, ale oddaję tym latom sprawiedliwość. Niemal wszyscy z nas zdobyli wykształcenie, dopracowali się stabilizacji życiowej – i to nie kradnąc, czy „kombinując” – ale po prostu – aktywnie i świadomie pracując. Na naszych oczach „wraże” komunistyczne władze odbudowywały powojenne ruiny, budowały tysiące mieszkań, których ciągle było za mało, rozwijały szkolnictwo i budowały liczne – choć czasem zupełnie niepotrzebne fabryki. Rósł poziom życia, choć przez lata był nieporównywalny z Zachodem. W każdej niemal rodzinie pojawiały się z trudem zdobywane czy „załatwiane” telewizory, pralki i samochody. Wyjeżdżaliśmy za granicę, nawet na Zachód, choć dla dzisiejszego obywatela kłopotliwe starania o każdorazowy przydział mikroskopijnej ilości dewiz, czy każdorazowe(!) wypełnianie wielkostronicowych, gigantycznych ankiet paszportowych byłyby chyba nie do pokonania. Musieliśmy się gęsto tłumaczyć z posiadania krewnych za granicą lub ukrywać ich istnienie.
Dziś to już historia, ale historia nieustannie wypaczana, zmieniana przez odgórną propagandę i opluwana.
Trzeba mieć jednak świadomość faktu, że w historii choć bardzo trudno udowadnia się prawdę, to kłamstwa historyczne po latach bardzo łatwo zdemaskować. Że jak w czasach naszej młodości uczyliśmy się faktów historycznych nie w oficjalnej szkolnej nauce, ale od rodziców, znajomych, a czasem i od ryzykujących posadę nauczycieli. Teraz też nie damy sobie wmówić, że Solidarność i wolna od „opieki” Związku Radzieckiego Polska to nie dzieło Wałęsy i wspierających go ludzi lecz jakichś postaci naprędce wyciągniętych z kapelusza przez obecną władzę.
Ludowi się wmawia, że gdy ministrowie będą decydowali o WSZYTKIM – tak jak kiedyś sekretarze KC – to w Polsce zapanuje dobrobyt i sprawiedliwość. Nie! – wiara w takie bzdury (choć powszechna) dowodzi tylko naiwności i nieznajomości historii. Wiemy jak skończyły faszyzm i komunizm – a one właśnie działały na zasadach wszechwładzy i nieomylności partii rządzącej dowodzonej przez gloryfikowaną jednostkę – współczesnego tyrana.
Praworządność to stan, gdy nie jesteśmy zależni od kaprysów jednostki. Gdy nie decydują odgórnie prywatne preferencje tyrana, jego prywatne pomysły, jego uprzedzenia, jego nienawiść, a czasami jego głupota.
Rządy prawa – to niezależne od władzy, przejrzyste, ogólne zasady, jednakowe dla każdego obywatela. Trójpodział władzy, to właśnie narzędzie, które taką niezależność ma zapewniać. To podstawa KAŻDEJ prawdziwej demokracji. A pamiętajmy, że demokratyczne wybory to narzędzie bardzo ułomne. Wystarczy postawić pod głosowanie odpowiednio demagogicznie sformułowany, bezmyślny wniosek – i już słyszymy głos ludu: Kto głosuje za tym, by jakaś ponętna celebrytka rozebrała się do naga? Kto jest za tym by odebrać majątek najbogatszym? Kto jest za tym by wypędzić obcych z naszego osiedla? – i tak zamiast demokracji rodzi się skrajny populizm i rewolucja – które nie mają ze sprawiedliwością niczego wspólnego.
Wmawianie nam, że PiS reprezentuje nasz naród, to kalka stwierdzenia, że PZPR rzekomo reprezentowała klasę robotniczo-chłopską. To po prostu polityczna fikcja i cyniczna chucpa rządzących.
Skąd bierze się ta łatwość, z którą tyran ujarzmia lud? Niestety, od wieków do dziś można usłyszeć głosy godne carskiego, niepiśmiennego chłopa:
„My ludzie prości, twardej ręki nam trzeba….”
oby to był tylko zły sen…
p.s. – powyższy artykuł opublikowała Gazeta Wyborcza: http://wyborcza.pl/7,95891,22940306,my-ludzie-prosci-twardej-reki-nam-trzeba.html