Obchody święta zakończenia wojny wypadły w Helu blado, nie było wartowników pod pomnikiem, nie płonęły znicze, nie było salw honorowych. Były dzieci przyprowadzone z pobliskiej szkoły i ci dość nieliczni – którzy musieli. Sytuację nobilitowały nieco stojące przy pomniku historyczne auta z helskiej Wystawy Pojazdów Militarnych – Willis i Humvee.
Przedstawiciele pisu – tak afiszujący się przy innych uroczystościach – tutaj byli jakoś niewidoczni. No bo koniec wojny – cóż to szczególnego…
A przecież to jedno z najważniejszych świąt w naszej historii. To przypomnienie dnia gdy zakończyła się najstraszniejsza z wojen, która rozlała się na cały świat – trwająca 5 lat II wojna światowa.
Historia jakoś kiepsko radzi sobie z tym świętem – są zmieniane jego daty, są zmieniane jego nazwy. Jeszcze do 2015 roku było to w Polsce Święto Zwycięstwa i Wolności… Dziś nasi politycy uchwalili, że to nie święto – ale tylko dzień, a słowo „wolność” ocenzurowano. Pozostał tylko „Narodowy Dzień Zwycięstwa”.
Można by się tu wdać w filozoficzne rozważania – cóż to jest ta wolność. Tym zagadnieniem zajmują się filozofowie od najdawniejszych dziejów – i do dziś nie udało się wypracować jednego stanowiska.
Faktem jest – że co dla jednego człowieka jest wolnością – dla innego jest niewolą. Tak było i w czasach „wolności szlacheckiej” – i zniewolenia chłopów, tak było i w komunizmie – gdy jego przeciwnicy tracili życie w łagrach i więzieniach bezpieki.
Większość ofiar zbrodni komunistycznych to znienawidzeni przez bezpiekę żołnierze AK i podziemia niepodległościowego, którzy walczyli z nowym okupantem. Byli to także żołnierze i cywile zamordowani w wyniku pokazowych pseudo-procesów sądowych sterowanych przez partię, mających na celu zastraszenie społeczeństwa. Z całą pewnością nie była to demokracja, nie była to także wymarzona, pełna wolność!
Ale przecież wiemy – że po 5 latach okrutnej okupacji niemieckiej, ulicznych egzekucji i łapanek, obozów koncentracyjnych i planowego mordowania tysięcy ludzi przez Niemców – ta „wolność” wkroczyła do Polski na bagnetach Armii Czerwonej. Tej „wolności” towarzyszyły terror bezpieki i powszechna cenzura.
Jest jednak coś takiego jak rozróżnienie między wojennym terrorem, ludobójstwem, codzienną możliwością utraty życia – a pojawieniem się możliwości życia w codziennym spokoju.
W powojennej Polsce kierowanej przez komunistyczną partię sterowaną z Moskwy żyły, mieszkały, pracowały i zdobywały wykształcenie miliony ludzi. Patronował im biały orzeł, powiewały polskie flagi i grano nasz hymn – Mazurka Dąbrowskiego. (zaślepionym propagandą przypomnę, że legiony Piłsudskiego też miały orła bez korony, a Litwa, Białoruś czy Ukraina zostały całkowicie pozbawione państwowości)
Pamiętajmy, że także ci którzy są dziś przy władzy wychowali się w PRL-owskim reżymie, chodzili do szkół i kończyli uniwersytety – i aby osiągnąć sukcesy czy stopnie naukowe robili wszystko, aby się nie narazić komunistycznej partii – a teraz usiłują wmówić ludowi, że takie fakty nie miały miejsca…
Wróćmy jednak do sprawy końca wojny.
Po 3 latach nieustannych niemieckich sukcesów nadszedł w 1943 r. Stalingrad a rok później D-Day – udany desant Aliantów na Europę. Jeszcze tylko niemiecka propaganda szerzyła nadzieję cudownych broni Wunderwaffe które miały uratować Rzeszę, jeszcze przez wiele miesięcy lała się krew żołnierska – ale było już jasne, ze „tysiącletnia” Rzesza niemiecka – zdycha pod naporem wojsk aliantów z całego świata – po zaledwie 12 latach istnienia.
Po wyzwoleniu Polski spod niemieckiego jarzma zapanował powszechny entuzjazm. To nie to, że ludzie się nie obawiali Rosjan, nie bali się komunizmu, ale wszyscy cieszyli się, że znów wraca Polska, że okrutny okupant jest niszczony krok po kroku. Do Polski wróciło wtedy wielu Polaków z Zachodu, wrócili zarówno z powodów patriotycznych jak i z tęsknoty do bliskich. Wrócili – choć im mówiono, że Polska już nie będzie taka jak przed wojną, że komunizm to zagrożenie ich życia. Ale wiedzieli, że Polska jest tylko jedna, tylko tutaj i do tej Polski oni wracali.
Moja krakowska rodzina doskonale znała sowieckie zagrożenie. Już przed wojną powszechnie czytano książki Piaseckiego, członkowie mojej rodziny walczyli i ginęli w wojnie polsko-sowieckiej w latach 1919-21. W czasie niemieckiej okupacji Krakowa mówiło się o zbrodni katyńskiej, w niemieckiej komisji badającej katyńskie groby w 1943 roku uczestniczył Ferdynand Goetel – doskonale znana w kręgu mojej rodziny, wybitna krakowska postać. Krakowianom trudno było uwierzyć w tak straszną zbrodnię – a to dlatego, bo wciąż marzyli, że to nieprawda, że ci oficerowie jednak może gdzieś tam na Syberii żyją… To był ten jeden raz, gdy komisja katyńska upubliczniła tak straszne i nieprawdopodobne fakty o mordzie na oficerach… a Polacy nie chcieli, nie byli w stanie uwierzyć Niemcom, wbrew faktom, tylko dlatego że nadzieja umiera ostatnia.
W okupacyjnym Krakowie moja Mama – (niedawno zmarła, pamięta ją jeszcze wielu mieszkańców Helu) – była świadkiem ulicznej egzekucji, mojego Dziadka więziło Gestapo, stryj było więźniem Sachsenhausen – wszyscy doświadczyli „panowania” niemieckich władców życia i śmierci.
I kiedy w tym Krakowie, w styczniu 1945 r. na Rynek weszły pierwsze oddziały Armii Czerwonej, moja Mama wybiegła nocą na Rynek, podeszła do sowieckiego czołu i płakała – płakała ze szczęścia, że skończyły się niemieckie okrucieństwa. Płakała ze szczęścia mimo bagażu swojej wiedzy, mimo obaw przed sowietami…..
Przez następne lata wmawiano nam – ze tylko armia idąca od wschodu – była wspaniała, nieskazitelna a ci Polacy walczący u boku Aliantów – byli wojskiem „niesłusznym”
Teraz szale propagandy obróciły się – i bezkrytycznie wielbi się Polaków z Zachodu, a tych co później wyrwali się z łagrów i trafili do Berlinga – opluwa w najgorszy sposób.
Słyszę czasami głosy ludzi, którzy mienią się katolikami – głosy pełne zaciekłej złości, nienawiści do tych – którzy zostali przez sowiecką Rosję wysłani do walki z Niemcami – a często oddali za wyzwolenie naszego kraju swoje życie.
Ci wszyscy żołnierze walczyli tylko o jedno – o pokonanie Niemców, nie o jakąś ideologię.
To dzisiejsze, jakże niedoceniane święto dało nam dar niezwykły, bezcenny – ponad 70 lat życia w pokoju. Tego nie doświadczył wcześniej NIKT z naszych przodków, a my nie umiemy docenić tak długiego okresu bez wojny…
Historia nigdy nie jest biało-czarna w przeciwieństwie do propagandy, która zmienia podręczniki i wmawia nam wiarę w ekstremalnie nagięte do doraźnych potrzeb fakty.
Warto się uczyć historii z różnych źródeł – my w czasach PRL-u uczyliśmy się jej nie tylko w szkole, ale i od naszych rodziców, dziadków i z przedwojennych książek.
Teraz znów warto wrócić do tych opisów historycznych – które obecna propaganda zajadle wymazuje z podręczników i usiłuje wymazać z naszej pamięci.
Dziękuję ! To WIELKA lekcja historii .
Miło mi 🙂
Mam podobne przemyslenia.